Gdzieś w połowie lipca się ochłodziło. Ileż mi to dało szczęścia... To nie będzie popularne, co napiszę, ale z ulgą powitałam obniżenie temperatury. Wreszcie można było posiedzieć na tarasie, nie marząc o jak najszybszym skorzystaniu z prysznica...
Gdy około 20 lipca nad morze przyjechali Znajomi, trochę mi się zrobiło Ich żal, no bo jednak nad Bałtyk przyjeżdża się z uwagi na plaże. Całe szczęście trafiło na ludzi, którzy potrafią sobie zorganizować czas i leżenie plackiem przez tydzień nie jest szczytem ich marzeń. Miniony tydzień w Łukęcinie na warsztatach jogowych były moje dwie Znajome, jedna jako uczestniczka, druga jako instruktorka. Pomyślałam wtedy sobie po raz kolejny tego lata, że jednak to mało sympatyczne. Okazało się po rozmowie z jedną z nich, że dramatu nie było.
Goszczę teraz u siebie Kuzyna, który za tydzień się żeni. I przypominam sobie, co myślałam o Nim i Jego Narzeczonej, gdy dowiedziałam się o dacie ślubu. I co myślałam, gdy Kuzyn poprosił mnie na świadka... A wesele, dodam, planowane na wsi, na podwórzu.
Środek sierpnia. Bez szansy na schowanie się w ósmym rzędzie i wachlowanie rozgrzanego ciała. Na środku, na widoku, ociekająca potem w wyniku żaru lejącego się z nieba. Bez możliwości ucieczki...
No to mam. Wątek przewodni naszej rozmowy to... pogoda. I nie dlatego, że nie mamy o czym rozmawiać. Ale z powodów oczywistych. Stroje kupione z myślą o letnim dniu, a za oknem jesień. Panna Młoda w białej sukni z rozwianymi włosami, welonem porwanym przez wiatr, atłasem przemoczonym deszczem i ochlapanym błotem... I nie ma znaczenia, że włosy tak naprawdę ma krótkie, welonu chyba nie planuje... Ta wizja wywołana tym, co za oknem i zestawiona z oczywistymi marzeniami młodej kobiety o ślubie... jest przytłaczająca...
Gdy godzinę temu wychodziliśmy z domu, stwierdziłam, że chyba najlepiej obśmiać
wiatry, deszcze. No bo wpływu nie mamy... Załamywanie rąk niewiele da...
Może więc podejść filozocznie i stwierdzić, że... co będzie, to będzie? Że może - jeśli aura się nie zmieni - będzie to okazja do nocnych Polaków rozmów... A może zbliżający się weekend zaskoczy jednak wszystkich i będzie bramą do powrotu lata?
A może to wcale nie jest o pogodzie. Może to jest o naszych życzeniach i lękach.... Nie chciałam gorąca... To mam deszcz i zawieruchę. I co? Jestem zadowolona? Poza tym, że kombinuję, co zrobić z letnią sukienką i jakim futrem ją podbić, to myślę o zmartwionej przyszłej Pannie Młodej...
I tak to jest. Wybiegamy ze swoimi zmartwieniami w przyszłość. Zaklinamy rzeczywistość. A gdy przychodzi odmiana, to jesteśmy zadziwieni i niezadowoleni, że jest zbyt duża... Nie dogodzisz...
Dlatego teraz, w strugach deszczu, myślę sobie, że będzie, co ma być. I będzie to dobre. A do nas należy tylko uśmiechnąć się i to przyjąć...
Olu, pozdrawiam🩷. I do zobaczenia w sobotę 😘
Comentários