
Duchy przeszłości. Pojawiają się według swojego kalendarza, swojego grafiku. Przychodzą, choć wcale ich nie chcemy. I dokuczają. Obrażają. Wywołują poczucie winy. Wbijają w zazdrość, zawiść. Zabierają pewność siebie. Zniechęcają. Podburzają. Sieją nienawiść. Et cetera, et cetera, et cetera...
Ten obraz w podstawowej wersji miał żywe kolory, był pełen kontrastów. Postaci miały swoje żywe odzwierciedlenia. Pół wieku przychodziły się i je wpuszczałam. Może nawet zapraszałam. Bo przecież moje poczucie wyjątkowości kazało mi pielęgnować krzywdę, żal, stratę, urazę. To poczucie, że jestem kimś osobnym, sprawiało, że wszystkie mniejsze czy większe zadry stawały się potwierdzeniem mojego bytu. Bo kimże bym była bez tego?
Ego to nie tylko przekonanie o swojej wyższości. Ego to przekonanie o swojej osobności, odrębności. A to, co nas spotyka, jest potwierdzeniem tejże osobności, odrębności. Bo spotkało nas. Nie kogoś innego. A nawet jeśli kogoś innego też, to nasze przeżycia są bardziej... jakieś... bo nasze.
Dzieciństwo nie jest łatwym czasem wbrew temu, co się mówi o sielskim anielskim okresie. Wielki, obcy świat rządzący się dziwnymi prawami może budzić lęk. A gdy – z takiego czy innego powodu – ci, którzy z racji pełnionych funkcji powinni okazywać nam miłość, dawać poczucie bezpieczeństwa, tworzyć bliskie relacje – nie robią tego, małe dziecko może czuć się osamotnione niczym Pascalowski człowiek.
A potem rośnie i w miejsce osamotnienia, w miejsce tych wszystkich deficytów zaczyna wkładać pretensje, żal, złość, nienawiść. Może też budować swoje życie w totalnym poczuciu bycia niewystarczającym. Ilu ludzi, tyle scenariuszy.
I otwiera drzwi, gdy demony pukają. Bo to potwierdza owo poczucie wyjątkowości. Oto zostałem skrzywdzony w dzieciństwie. Oto nie zapewnili mi poczucia bezpieczeństwa. Oto nie dali mi miłości. Oto krzywdzili mnie fizycznie. Lub psychicznie. Oto dali to, czego nie chciałem. Oto nie dali tego, co chciałem. I znowu – ilu ludzi, tyle scenariuszy. A demony przychodzą.
Pukają. Są wpuszczane.
A może jest tak, że te demony wcale demonami nie są?
Może dobraliśmy zbyt kontrastowe farby do przedstawienia tego, co było? I tego, co jest?
Po jakimś czasie złagodziłam barwy na obrazie, zatarłam granice, zdeformowałam formy. Ale w dalszym ciągu wiedziałam, co przedstawiają, co się za nimi kryje. Obraz stał obrócony do ściany. Nie lubiłam go. Ale nic z nim nie robiłam. Nie wyrzuciłam, nie spaliłam, nie zamalowałam.
To chyba jest o tym, że wbrew temu, co mówimy, jesteśmy przywiązani do naszych krzywd. One wszak świadczą, że jesteśmy.
Pytanie brzmi, że na pewno tylko krzywdy o tym świadczą? I czy czasem owe demony nie przychodzą do nas na nasze wołanie? Nie potwierdzają tego, że jesteśmy tacy wyjątkowi w swoim cierpieniu? Jakże zatem się pozbyć takich argumentów?
I chociaż rozum podpowiada, że mam już dość, że nie chcę tak dłużej, że to najwyższa już pora, by rzecz zmienić, przywołuję demony, by poużalać się nad swoim losem. By usprawiedliwić to czy owo. Więc obraz, choć obrócony, stoi i trwa.
Aż wreszcie, przy okazji wielkich porządków, przy okazji zmian, wietrzenia szaf, wyprzedaży tego, co niepotrzebne, wzięłam ten obraz w dłonie. I zrozumiałam, że jest totalnie nieaktualny. I niepotrzebny. Że przyszedł czas, by to, co było zostało przykryte tym, co jest.
Bo ode mnie i tylko ode mnie zależy, co myślę o swojej przeszłości. Ode mnie i tylko ode mnie zależy, z czym wejdę w przyszłość. Ode mnie i tylko ode mnie zależy, czy przeszłość i przyszłość wygrają z teraźniejszością. Ode mnie i tylko ode mnie zależy moje życie. To, jakim je kreuję.
Gdy przypominam sobie przeszłość, zadaję pytanie: Wydarzyło się? Nie wydarzyło się? Jak chcę to zapamiętać? Wszak było i tak, i tak. Było i radośnie, i smutno. Co zapamiętuję? Czemu dam wpływ na to, co teraz?
Jeśli spojrzeć na to bez emocji, w miarę możliwości obiektywnie, z dystansem, to w sumie może wszystko wydać się wartym śmiechu. Że siedział sobie mały człowieczek i czuł się obco pomiędzy sprzętami domowymi, pomiędzy ludźmi, w życiu. Że nie potrafił wyartykułować swoich potrzeb. I że wraz z upływem lat cała ta przeszłość zaczyna urastać do monstrualnych rozmiarów. I teraz, w dorosłym życiu artykułuje człowieczek to i owo, ale też użala się nad sobą. Zamiast wykorzystać wiedzę i doświadczenie do wykreowania lepszej teraźniejszości. Absurdalne. Może i żałosne. Wolę jednak myśleć, że śmieszne. Tak po prostu śmieszne.
Ot, człowiek. Tak wielki i mały zarazem. Tworzy myślokształty, idee. I często wykorzystuje je przeciwko sobie. A przecież można się wspomóc. Można otworzyć wewnętrzne oczy, duszę, serce, umysł – co chcesz, jakkolwiek tego nie nazwiesz – i stworzyć takie życie, które warte będzie przeżycia.
Zacząć można od pędzla i farb. I płótna. Wymalować radość. Ciszę. Spokój. Harmonię. Piękno. A potem to urzeczywistnić.
Comments