POZIOM DRUGI B
O ile z poziomem pierwszym nie miałam kłopotu, to poziom drugi mojej drogi nieco komplikuje sprawę. Bo oto tydzień temu pisałam o relaksie. Relaksie, który dla mnie - ale niekoniecznie dla Ciebie - ma w sobie coś mistycznego.
Jednocześnie - niejako równolegle - poszłabym w stronę ciała i pewności siebie. dla niektórych może być to poziom przed relaksem, potrzebny do tego, by móc się zrelaksować, a dla innych relaks jest konieczny, by bez napięcia i poczucia konieczności skupić uwagę na tym automobilu, w którym na tę ziemską przygodę wsadzona jest nasza dusza. Którąkolwiek strategię wybierzesz, będzie to dobry wybór, bo Twój.
Co więc tu proponuję?
1. Po pierwsze analiza kolorystyczna, z której warsztaty zrobiłam u Doroty Szcześniak-Kosiorek, dały mi taką pewność, że mogę ubrać się w kolor. Pamiętam, jak sobie dawno temu ubzdurałam, że jestem jesienią i tkwiłam z brązach i barwach ziemi całą wieczność. Nie ukrywam, że moim autorytetem w kwestiach ubioru była moja Przyjaciółka, która właśnie tymi brązami mnie zaraziła, pewnie zupełnie nieświadomie robiąc mi "brązową krzywdę". Dorota otworzyła mi oczy i wywróciła moje postrzeganie siebie do góry nogami. A najcudowniejsze było to, że właściwie zrobiłam to sama. Bowiem analiza kolorystyczna nie polega na tym, że "mądra pani" mówi Ci, jakie kolory masz nosić. Sprawa ma się tak, że samodzielnie odkrywasz, co Ci służy. Widzisz to w lustrze i nie możesz temu zadać kłamu. Po analizie kolorystycznej nie kupisz już sweterka, bo jest ładny. Kupisz ten, w który Twoja twarz będzie lśnić.
Mały kłopocik, taki kłopociczek, pojawia się, gdy wracasz do domu, otwierasz szafę i zastanawiasz się, co masz zrobić z połową garderoby. Cóż, sporą część oddałam. Część jeszcze chcę donosić wbrew regułom...
Dlaczego uważam, że analiza może być ważna na tej drodze? Pozwala podnieść głowę. Zyskujesz pewność siebie. Niby chodzi o kolor odzieży, ale to się przekłada mimowolnie na inne decyzje.
2. Moja druga propozycja to joga twarzy. Szczególnie dla kobiet wygląd twarzy, pierwsze (i kolejne) zmarszczki, wiotczenie skóry stanowią pewien problem. Niektóre wstrzykują sobie botoks, inne kwas hialuronowy. Pewnie są i inne opcje, nie wiem, nie śledzę. Joga twarzy to zestaw ćwiczeń mięsni, automasażu, elementów akupresury, które minimalizują efekty starzenia. Czy to ważne? Oczywiście - w ogólnym wymiarze - zupełnie nie. Ale patrzymy codziennie rano (i nie tylko) w lustro i zadbana twarz wywołuje uśmiech. Dla mnie jest to więc jeden ze sposobów uzyskania pogodnego nastroju od samego poranka. Ty możesz potraktować to inaczej, tylko z uwagi na estetyczny walor. Mnie to po prostu poprawia nastrój. I do tego mam poczucie, że robię coś dla siebie.
A wcale nie potrzeba dużo. Ideałem jest dwudziestominutowa codzienna sesja. Jeśli jednak masz tylko 10 minut, to też jest w porządku. Masz zaledwie 5? Lepsze 5 minut niż nic.
Czy muszę wspominać, że te zabiegi także wpływają na pewność siebie? Poza oczywistym odczuciem jędrności, świeżości i ewidentnej młodości...
3. No i trzecia propozycja w kategorii związanej z ciałem. Gimnastyka słowiańska, którą robiłam u Anny Ewy Wrzesińskiej, a kurs nauczycielski u Katarzyny Uramek. Z jednej strony są to po prostu ćwiczenia fizyczne, które - jak każda inna aktywność fizyczna - są wskazane. Ale stoi za nimi wiele więcej.
Nigdy nie należałam do osób zbyt aktywnych, co wynikało z całego bagażu kompleksów, w które pozwoliłam się wyposażyć rodzinie ("myślałam, że chociaż szyję będziesz miała ładną"), systemowi, który kazał negować swoje osiągnięcia, chwaląc innych, szkole (o ile nauczycieli wychowania fizycznego w podstawówce i na studiach miło wspominam, o tyle czas liceum utrwalił we mnie poczucie, że swoją fizyczność raczej byłoby dobrze schować jak najgłębiej). Same ćwiczenia dla ćwiczeń nigdy nie budziły mojego entuzjazmu, dlatego robienie przysiadów czy innych wygibasów stało w sprzeczności z całą mną. Gry zespołowe i różne wyścigi, rzucanie piłeczkami, skoki w dal, wzwyż budziły gorący protest.
W sumie to z tych lat dziecięcych i młodzieńczym dobrze wspominam pływanie, które jednak też wiązało się z pewnym dyskomfortem, bo trzeba było włożyć strój.
Przychylnym okiem spojrzałam dopiero na jogę, którą praktykowałam łącznie może ze dwa-trzy lata. Potem, czy może raczej w trakcie pojawiło się tai chi (i tu anegdota warta miliona: pojechałam i przetrwałam obóz kung fu). Bardzo dobrze się czułam na tańcu brzucha. Wysiłek fizyczny i niewątpliwa zmysłowość, jakie biły z tej aktywności, a także te wszystkie chusty, woale, bransolety bardzo trafiały do mojego poczucia estetyki. Mam też głęboką nadzieję, że wrócę do tej aktywności.
No i pojawiła się gimnastyka słowiańska, która falami do mnie przypływała i odpływała. Jak na nią trafiłam pierwszy raz, nie pamiętam. Wykupiłam sobie jakiś kurs online i zorientowałam się, że kończy się jego dostępność, gdy byłam chora. Odtworzyłam więc sobie wszystkie lekcje, leżąc w łóżku z chusteczką przy nosie. Stwierdziłam po tej wyrafinowanej formie aktywności, że to jednak nie dla mnie. Drugi raz gimnastyka przypłynęła za sprawą mojej kuzynki, Dominiki. Proces dojrzewania "chwilę" potrwał i spróbowałam drugi raz. Pojawiła się jakaś chemia między mną a gimnastyką, ale bez szaleństw. Przestałam praktykować. Ale gimnastyka wracała, delikatnie pukała, dawała odpocząć, znowu się odzywała. Kupiłam więc kilka książek. I poczułam. wróciłam do praktyki, zrobiłam kurs instruktorski. I jestem.
Ta forma aktywności, poza pracą nad mięśniami głębokimi, jest o tyle ważna, że prostuje kręgosłup, otwiera klatkę piersiową, wspomaga pracę z gruczołami dokrewnymi, mięśniami dna miednicy i daje kobiecie, jakby mało było walorów, wewnętrzny blask, sprawia, że kobieta jest bardziej kobieca. To naprawdę cudowna forma aktywności. Czuję się po każdej praktyce i nieco zmęczona, i bardzo osadzona w ciele (rodzaj medytacji), i doenergetyzowana, bo - jeśli tylko to jest dla Ciebie ważne - są to ćwiczenia mocno energetyczne. Jest ich 27, ale nie wykonuje się ich wszystkich podczas jednej praktyki. Wiążą się z nimi słowiańskie symbole, z którymi można pracować, czy afirmacje, które osobiście bardzo lubię. Te afirmacje wiążą się z kolejnym poziomem, o którym będę pisać w kolejnych postach. Odwołam się wtedy też do gimnastyki. Tak jak i wtedy, gdy będę pisała o Energii.
4. No i oczywiście odżywianie. W tej dziedzinie nie jestem ekspertem, eksperymentuję na sobie. Nie pretenduję do miana wzorca. Ale zarówno zajęcia medycyny chińskiej z Alkiem Wierzbińskim, jak i samodzielne studiowanie ajurwedy wyposażyły mnie w świadomość, jak bardzo ważnym jest to, co spożywamy. I wcale nie chodzi o nadmiarowe kilogramy, bo one mogą się też pojawić z zupełnie innych przyczyn. W jednym zdaniu można by rzec, że jesteś tym, co jesz. I choć zdaję sobie sprawę z tego, jak to banalnie brzmi, to jednak badania naukowe wykazały związek stanu jelit ze stanem mózgu. Dlatego każdego roku na początku marca robię sobie proste, ajurwedyjskie oczyszczanie i staram się, na ile pozwala mi samodyscyplina, kontrolować, co spożywam.
Comments