
Mój ostatni obraz. Powstał w Jachrance u Jacka Poteralskiego na warsztatach VEDIC ART® prowadzonych przez Halinę Łucką.
Jak to często bywa, zamysł był zupełnie inny. Miał przedstawiać dynamiczny kontrast, ścieranie się przeciwieństw, kto wie – może nawet swoistą walkę. Żółty i czerwony – ostre, zdecydowane barwy. Gwałtowne ruchy pędzla. Bunt, brak zgody, gniew.
Nie wiem, w którym momencie, jak, dlaczego kolory zaczęły się przenikać. Zatarte granice wywoływały we nie na początku irytację. „Chcę ostro” - coś we mnie krzyczało. Dodałam dwie krople niebieskiego, dwie krople białego. Ale wcale nie zrobiło się bardziej wyraziście. Wręcz przeciwnie, kolory robiły mi na złość i zacierały granice między sobą.
„Dobrze, zobaczmy, co z tego wyjdzie” – zezwoliłam. I odpuściłam kontrolę. I wszystko zadziało się samo. Kolory, które miały ze sobą walczyć, zlały się i utworzyły wspólną rzeczywistość. Granice, które miały być wyraziste, przestały istnieć. Nie ma podziału na tym obrazie. Jest wszechogarniający Kosmos, w którym wszystko JEST. Jednakie i różne zarazem. W stanie symbiozy i ścierania się jednocześnie. Nie wiem, co i kiedy się zadziało.
Ale wiem, co czuję, patrząc na niego.
Wpadam w przyjazną otchłań bezmiaru doświadczeń. W ciepłą przestrzeń, która jest pozornie chaotyczna. A może nie pozornie, może i naprawdę. Ale za tym chaosem, za bezmiarem doznań jest COŚ. COŚ, czego nie da się wyjaśnić za pomocą słów. COŚ, czego nie da się opisać w żadnym języku. COŚ, co przyzywa, a jednak czeka cierpliwie.
PRAWDA. PIĘKNO. DOBRO. Gdzieś tam, za horyzontem pomarańczowych zawirowań. Za ostatnią jesienną plamą. Za smugami żółci i czerwieni. Za kolorami tego świata. Jest LŚNIENIE, którego złote smugi przenikają do naszego świata.
Widać je w codziennych zajęciach. W zachwytach nad przyrodą. W kontemplacji sztuki. W radości zrodzonej z obserwacji kotów. W zachwycie nad kształtem chmur. W oczach ukochanej osoby. Tam i w wielu innych miejscach i momentach dnia są złote smugi ISTNIENIA.
Spotkanie ze sobą podczas malowania. Spotkanie ze sobą, gdy pędzel z farbą dotyka płótna. Gdy coś ze mnie zaczyna istnieć poza mną. I co jest prawdziwe? Ja stojąca w pracowni czy ja w obrazie? Czy to są dwa różne światy? Czy pędzel stanowi granicę tych światów? Czy może pomost pomiędzy nimi?
Co JEST? Czy mogę dotknąć tego, co JEST? Na ile te momenty przybliżają nas do PRAWDY?
To, co się dzieje na warsztatach VEDIC ART®, można by było określić magią czy alchemią. A można też nazwać cudem. Cudem odpuszczenia. Sobie, innym, światu. W sztuce intuicyjnej drzemie niejeden cud. Trzeba tylko pozwolić sobie je dostrzec. Uwierzyć. Oddychać nim. Wtedy cały wewnętrzny kosmos zaczyna łączyć się z tym zewnętrznym. Wtedy się okazuje, że ciało nie jest granicą. Że przestaje mieć znaczenie. Że istotą wszystkiego jest to, co JEST.
Comentarios