top of page

Gdy wszystko się sypie...

Są takie dni, w których - jak się wydaje - nic nie wychodzi. Szklanki wypadają z rąk, okazuje się, że ważne zlecenie (z tych na wczoraj) zapomniane leży w szufladzie, twój pies narobił szkód w ogrodzie sąsiadów, koleżanka obsmarowała cię przed twoim szefem, dzieci narozrabiały w szkole, przesoliłaś zupę i ... (wpisać można dowolne klęski dnia codziennego...)


I są tacy ludzie, którzy mają sprawdzone sposoby przezwyciężania, pokonywania tych kataklizmów. Krzykiem. Awanturą. Złością. Wyparciem. Zadaniem kłamu. Zemstą. Obwinianiem siebie. Złorzeczeniem. Przeklinaniem. Brakiem zgody. Przerzucaniem odpowiedzialności na kogoś innego. I pewnie paroma innymi podobnymi sposobami. Słowo "przezwyciężanie"- zgodnie ze swoim etymologicznym znaczeniem - zakłada istnienie czegoś czy kogoś, kto/co jest naszym wrogiem i kogo/co trzeba zniszczyć. To samo dotyczy słowa "pokonywanie". Pokonać należy kogoś/coś, co/kto nam nie sprzyja, kto/co nas niszczy. Zatem oba słowa zakładają istnienie fizycznego, emocjonalnego, psychicznego wroga. Jeśli więc kogoś/coś pokonujemy, przezwyciężamy, jesteśmy w stanie walki. Pytanie: po co? I co nam ta walka robi?


Przez dwadzieścia trzy lata pracy w szkole próbowałam coś przezwyciężyć i coś pokonać. A to lenistwo uczniów, a to absurdy systemu, a to (.....). Nie będę udawać, że poziom frustracji dzięki temu osiągałam całkiem niezły. Zwiększał się on na dodatek, gdy sobie uświadamiałam, że nie wiedzieć kiedy i z jakiego powodu dałam się zmanipulować, wkręcić w jakieś nie do końca mądre i sensowne przedsięwzięcia mniej czy bardziej służbowe. Jakie były skutki (poza zwiększonym poziomem frustracji) owej walki? Konia z rzędem temu, kto walką zwyciężył lenistwo uczniowskie (na stałe, nie dorywczo) czy pokonał system.... Tyle w kwestii odpowiedzi.


Co jest skutkiem wiązanki wulgaryzmów nad rozbitą szklanką? Jeśli komuś się udało jakimś przekleństwem zmusić ją do pokonania entropii, chętnie poznam owo zaklęcie... Czy, gdy nawrzeszczymy na dziecko, koleżankę, obcą osobę, która zajechała nam drogę, sytuacja się "odstanie"? Nie. A co się pojawi? Więcej złości, żalu, czasem dołączy się wstyd za nasze zachowanie. Nie będę teraz pisać o poziomach świadomości D. Hawkinsa (zrobię to innym razem), wspomnę tu jedynie, że wstyd jest emocją o najniższej wibracji i dążyć powinniśmy do stanu miłości, radości, pokoju czy (to już idealna sytuacja) oświecenia. Ale nawet nie znając koncepcji Hawkinsa, wyczuwamy, że - przebywając w stanie ciągłej złości, wstydzie, żalu, agresji - nie pomagamy sobie w niczym.


Co więc zrobić, "jakaż jest przeciw włóczni złego twoja tarcza", człowiecze początku XXI wieku?


Gdy po dwudziestu trzech latach - dzięki nieświadomej tego, co robi, koleżance z pokoju nauczycielskiego (Betino, pozdrawiam Cię serdecznie) - dostałam do ręki klucz do zrozumienia, uświadomiłam sobie, że walka nic nigdy nie daje. Systemu nie zmienię. Ludzi nie zmienię. Jedyne, co mogę zrobić, to zmienić siebie. Niemal jak ręką odjął odkleił się ode mnie strach, który towarzyszył mi całe życie. I wtedy właśnie, w styczniu 2022 roku podczas próbnych matur, podjęłam decyzję o odejściu ze szkoły. Już się nie bałam, że sobie nie poradzę, że nie zarobię, że nie wyjdzie, że..., że..., że... Odpuściłam walkę o naprawianie szkoły, bo w tych warunkach było to niemożliwe. (Ale niech będzie jasne, że mam wielki szacunek do tych, którzy w to wierzą i ciągle próbują)


Kilka dni temu moje plany dotyczące dwóch zaplanowanych przeze mnie szkoleń i trzeciego, o którym marzyłam, posypały się jak karty na wietrze. Oczywiście, że pierwsza reakcja (jeszcze) była ze starego systemu działania. U mnie to nie jest agresja. U mnie to jest płacz, poczucie żalu i bezradności. Oczyszczający prysznic trochę pomógł, jak zwykle. Po godzinie czy dwóch odpuściłam. "Trudno - pomyślałam - widocznie tak ma być. Może wyjdzie z tego coś innego, czego jeszcze nie umiem dostrzec". Po niecałych 24 godzinach wszystko poskładało się z powrotem w całość. Jestem właśnie w podróży na jedno z tych - rozpisanych na wiele zjazdów - szkoleń.


Obserwuję w swoim życiu z każdym dniem więcej takich sytuacji. Walka z losem, ludźmi, sytuacjami to walka z wiatrakami. Nie pokonasz ich, a stracisz zdrowie (psychiczne lub/i fizyczne). Odpuszczenie jest metodą sprawdzoną. Dlaczego? Bo jest na przeciwwadze przywiązania. A przywiązanie to przymiot ego. To ego chce, pożąda, kontroluje... To ego utrzymuje nas w w poczuciu bycia niewystarczającym, gorszym, bycia ofiarą... Jeśli wytrącimy mu to, czym nas trzyma w szachu, ego słabnie. A wtedy otwiera się droga dla naszej prawdziwej istoty.


Mam pełną świadomość, że odpuszczanie nie jest łatwą sztuką. Ale nauka chodzenia czy jazdy na rowerze też do łatwych nie należą. Ile razy mały człowiek upada, starając się opanować swój środek ciężkości czy mechanizm roweru? Skoro nauczyłeś/-aś się chodzić, to jesteś w stanie nauczyć się panować nad sobą. Nad swoimi emocjami, odruchami, reakcjami, myślami. Zacząć można od małych kroków, od 10 minut dziennie. I każdego dnia dokładać sobie minutę, dwie. Albo inną technikę. I to jest ta dobra wiadomość na zbliżający się weekend: możesz wszystko, co tylko zechcesz.






56 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Post: Blog2_Post
bottom of page