top of page

Hortensje.


Hortensje. Ogród z dzieciństwa. Ogródek przed domem. Ogród za domem. Działka „pod kasztanami”. Hortensje. Różowe zjawy kwitnące latem. Ścieżki obsadzone różowymi krzewami. I natychmiast wspomnienie Babci.


Kobiety pełnej emocji, uczuć. Kobiety, od której – gdy się złościła – można było dostać mokrą szmatą po pupsku. Nigdy nie dostałam. Może lała starczysz kuzynów jednak? Może – nawet, jeśli wymierzyła w moją stronę ścierę – nie chciała mnie trafić? Kobiety, która – gdy się kochała – całowała po oczach. Mówiła: „daj oczko”. Gilgotało. Zdawało się – mnie, dziecku – infantylne. A jednak chciałam ciągle słyszeć: „daj oczko”. Bo to była miłość w czystej postaci.


Potem długo nie lubiłam tych kwiatów. Zastanawiam się teraz – dlaczego? Czy dlatego, że kojarzyły mi się z nielubianym plewieniem ogródka? Czy dlatego, że przywoływały świadomość, że jej już nie ma. Odeszła, gdy miałam piętnaście lat. Teraz, gdy o tym piszę, przepełnia mnie smutek wynikający z tego, że nie było mi dane pobyć z nią tak naprawdę. Spytać o jej uczucia, o jej ból. O jej marzenia. O nią. Umieściłam w niej całą miłość świata. Stała się dla mnie symbolem miłości. Ciepła. Bezpieczeństwa.


A gdy wreszcie zadziało się tak, że sama stałam się właścicielką ogrodu, pojawiły się w nim hortensje. Nie od razu. Były lata na początku, w których nie radziłam sobie z jej brakiem. Po tylu latach. Cóż, gdy zgodzimy się na jakiś brak w sobie, pielęgnujemy tę pustą przestrzeń jak skarb. Hołubimy ból. Dzięki temu czujemy się wyjątkowo. My i nasze cierpienie. Dzięki niemu jesteśmy wyjątkowi.


Musiały minąć kolejne lata, bym mogła otworzyć się na hortensje. Są wszędzie. Tak jak ona. Babcia ze swoją miłością. Z mokrą ścierką na podorędziu. Z miłością w otwartej dłoni.


Ten obraz ma ciemne tło. Bo i jej życie łatwe nie było. Czasy dzieciństwa to pierwsza wojna, czasy młodości – druga wojna. Przesiedlenie. Dzieci, w tym te umierające przy porodzie lub później (nawet dokładnie tego nie wiem). Ciągłe dbanie o dom. Choroba. I wielkie serce. To te białe liście. Serce przebijające trud życia. Serce, do którego się lgnęło. Serce, które ciągle ze mną jest. We mnie jest.


Bo nie ma jej tam, gdzie zapala się znicze. Jest tu. Jest we mnie. Jest mną. Jej doświadczenia to też moje doświadczenia, tylko nieco przysłonięte mgłą niepamięci. Jakby z filmu obejrzanego kiedyś, w innych okolicznościach.


Patrząc na hortensje, przypominam sobie jej doświadczenia. I mówię: dość. Dość poczucia ciężaru życia. Dość cierpienia i trudu. Dość życia w przekonaniu, że jest znojem, pracą, ciągłą dbałością o innych.


Babciu, te hortensje wschodzące każdej wiosny, mają niezwykłą wolę życia. Mają rozświetlające piękno. Mają moc, która pozwala im przetrwać trudy. Mają elastyczność, dzięki której wiatry historii im nie straszne.


Przeszłość nie jest po to, by w niej tkwić i użalać się na zło, które nas dotknęło. Nie myślę tedy o tym, czego trudnego doświadczyłaś. Myślę o ogromie czułości, tkliwości i miłości, które w Tobie były. Tak. Dla mnie jesteś uosobieniem miłości. Bądź. Miłość wszak jest. Trwa. Zawsze.


Widzę, jak rozpływasz się w niej. W białych plamach niosących światło i nadzieję. Tu, blisko serca, żyjesz. Bo miłość nie umiera nigdy. Ogarniam nią i Ciebie, i moich bliskich. Wszystkich, którzy są z Ciebie.

Commentaires

Noté 0 étoile sur 5.
Pas encore de note

Ajouter une note

©2023 by Magiczna Przestrzeń.

bottom of page