Jestem kroplą wody.
Wokół mnie są ich miliardy. Czasem czuję, że jestem mała, nieistotna. Drobina w przestworzach Kosmosu. Jedna z wielu. Pyłek na wietrze. Taka sama jak inne. Niewyróżniająca się niczym szczególnym.
Czasem mam poczucie, że jestem częścią czegoś większego. Ale częścią, która nie ma wpływu na bieg. Taką śrubką w ogromnym mechanizmie. Trybikiem, który nie wie, czemu służy.
Ale czasem odczuwam wielkość tych tajemniczych przestworzy jako poszerzenie siebie. Im większa jest głębia tej przestrzeni, tym mnie jest więcej. I więcej. I więcej.
I czasem dzieje się jeszcze coś. Jakbym unosiła się wymiarze pozbawionym (nomen omen) wymiarów. Jakbym była – i nie byłą jednocześnie – sobą. Jakbym stawała się kimś/czymś, czego nie doświadczałam wcześniej. Albo o czym zapomniałam. Jakbym zyskiwała dostęp do rejonów, o których nie miałam pojęcia. Albo o których zapomniałam. Jakbym traciła swoje granice. Jakbym się rozpuszczała i stawała się bezwymiarowa jak ta „przestrzeń”, do której trafiłam.
Jestem sobą. Tą pojedynczą kroplą. Ale jestem też tą drugą kroplą. I trzecią. I tysięczną. I nie ma granic między nami. Przestajemy być kroplami. Stajemy się czymś więcej. Rzeką, morzem... Oceanem. I zaczynam czuć, co czuły te inne krople. A jednocześnie te uczucia i myśli tracą na ważności. Stają się błahe, nieistotne. Widzę teraz to wszystko nieco z góry, choć przecież nie ma wymiarów. Szerzej, głębiej. Ostrzej.
Wszelkie spory, nieporozumienia, niesmak, irytacja etc. - wszystko to staje się nawet nie nieistotne, a traci rację bytu, rozpływa się, rozwiewa. Przestają mnie dotyczyć kłopoty, problemy, tęsknoty, marzenia. Nie mam planów. Nie oczekuję niczego.
Jestem.
We mnie trwa spokój. I pokój. Harmonia. Czuję pełnię adekwatności. To jest właśnie sens. I cel. Światło. Jestem.
Tak bywa. A jednak wracam do bycia kroplą. Pojedynczą kroplą. I wracam do tęsknot. Marzeń. Planów. Niestety, do oczekiwań i rozczarować. Pozwalam, by dotykało mnie zło. By śliskie, nieuczciwe, brudne otarło się o mnie. Pozwalam sobie na nazwanie tego śliskim, brudnym, nieuczciwym, brudnym. Pozwalam sobie osądzić to, co widzę. Pozwalam sobie to zobaczyć.
Bycie w wymiarze lśnienia nie jest stanem trwałym. Jeszcze. Spadam stamtąd w osąd świata ociekającego kombinatorstwem. Potrafię jednak usiąść i pomyśleć, że to, co osądzam, w jakiś sposób dotyczy mnie samej. I wiem już, że nie ma co się zastanawiać, o co chodzi. Samo analizowanie, sama świadomość do niczego nie prowadzi.
Jedno wyjaśnienie jest takie, że widzę w innych to, co jest we mnie. Czy jestem uczciwa w stu procentach? Nie. Choćby dlatego, że nie mówię o tej nieuczciwości tym nieuczciwym, a rozmawiam o tym z innymi. Osądzam. Czuję się lepsza. Wartościuję. Nie jest to uczciwie.
Drugie wyjaśnienie jest takie, że ma mnie to czegoś nauczyć. Że będę ciągle i ciągle spotykać takich ludzi, przyciągać ich, póki moja naiwność nie dostanie po łapach na tyle, że się obudzę.
Tych wyjaśnień pewnie jest wiele. I wielce bywają ze sobą sprzeczne. A jest też jedno, które do mnie przemawia najbardziej. Nie osądzaj. Ten brud, to kombinatorstwo, ta nieuczciwość stałą się udziałem kogoś, kto sam błądzi, kogo nie wypełnia miłość, kto został w jakiś sposób skrzywdzony. On sam nie jest zły. On woła o miłość.
Co mogę zrobić?
Zanurzyć się w przestrzeń oceanu. Odczuć blask, spokój i radość. Skoro bycie kroplą jest złudne, skoro jesteśmy wielkim oceanem, to moje odczucie harmonii i światła w końcu musi dotrzeć i tam, w te rejony osądzone przeze mnie.
Czy jest to łatwe? Nie jest. Czy się uda? Będę próbować.
Zanurzam się. W łagodność, w ciszę, w lśnienie.
Dołączysz?
Comments